Sardynia "szmaragdowa wyspa"

Kolejny rejs pod dowództwem Mirka…, tym razem Sardynia!

Przepiękna, włoska wyspa. Kameralne uliczki, przytulne knajpki a w nich pyszna włoska kuchnia. Widok z łajby na skały, góry raz zazielenione raz nie, na zatoczki, jaskinie, na wody lazur… bezcenne!

Ale od początku…
Pomysł zrodził się jeszcze w zeszłym roku. Zebrało się 9 osób, łącznie z kapitanem była nas dziesiątka. Oczywiście ja też powiedziałam „tak”. Rok bez rejsu, to rok stracony! 

Rejs trwał tydzień czasu… szczerze. trochę krótko, ale za to intensywnie! 

Wystartowaliśmy z Modlina liniami Ryanair. Naszym miejscem docelowym było miasto Cagliari, stolica Sardynii. Tu w Marinie Portus Karalis, w samym centrum miasta czekał na nas piękny jacht. Nowiutka, bo rocznik 2018… Bavaria 51 Cruiser. Nie wiem czemu, ale mam sentyment do Bavarii. Ta była wyjątkowo wygodna i bardzo sterowna. Wyposażenie bez zarzutu.
Po zaokrętowaniu, gdy słońce powoli zaczęło się chować ruszyliśmy na wspólną kolację. Kręte, wąskie uliczki a wśród nich knajpka przy knajpce, każda kusiła zapachem. Łatwo nie było, ale udało się wybrać. Jak Włochy, to ja oczywiście na dzień dobry pizza! Była wyśmienita! Ekipa jadła bardziej wykwintnie… małże, krewetki itp.

Kolejny dzień… niedziela. Szybkie zakupy, a po nich oddanie cum i w morze! Kurs na wyspę San Pietro. Ledwo wypłynęliśmy, a już w oddali pokazały się nam delfiny wyskakujące radośnie z wody. Wspaniały widok! Po tym widowisku, czas na śniadanie! Coś co Kasie lubią najbardziej… śniadanko na morzu, w promieniach słonecznych z fantastycznymi ludźmi!
Przerwę zrobiliśmy w zatoce Capo Malfatano, gdzie zarzuciliśmy kotwicę i zostaliśmy na noc.
Jak kotwica, to obowiązkowo wachty kotwiczne. Wtedy trzeba być wyjątkowo czujnym! Kotwica może puścić, wiatr może się zerwać i wtedy bliskie spotkanie ze skałą, , inny jacht może też być zagrożeniem. Na wszystko trzeba mieć oko! Mirek podzielił nas na cztery, dwuosobowe wachty. Jednak żadna z wacht nie pozwoliła, żeby tylko jedna dwójka była na wachcie. Tą noc spędziliśmy razem na pokładzie. Przegadaliśmy całą noc… trochę też pośpiewaliśmy, tak żeby było raźniej 
Ku mojemu zdziwieniu… wystarczyło sił, żeby rano popłynąć dalej.

CarlofortePoniedziałkowym popołudniem weszliśmy do Portu w Carloforte i zanim napiszę jak tu spędziliśmy czas, to w pierwszej kolejności muszę o tym napisać… .
LODY PISTACJOWE!!!!!! Najpyszniejsze lody jakie jadłam!
A jak dowiedziałam się, że jest mała zmiana planów i zostajemy tu o jeden dzień dłużej… i będę mogła jeść te lody przez dwa dni… moja radość sięgnęła Zenitu! Jak to człowiekowi niewiele potrzeba do szczęścia! 
Tak jak wcześniej wspomniałam, w porcie byliśmy popołudniu. Ogarnęliśmy się trochę i w podgrupach ruszyliśmy na wieczorny rekonesans. Wąskimi uliczkami, stromymi schodkami…. ale jakże urokliwymi przemieściłam się z moją podgrupą ponad czerwone dachy miasteczka. Po drodze mijaliśmy malutkie, kwieciste ogródeczki z wylegującymi się kociakami. Z góry widać było nasz port i naszą łajbę.
Schodząc na dół już wiedzieliśmy, gdzie będzie najlepsze jedzenie!
Ristorante Pizzeria Il Corsaro, tuż obok naszego portu. Tu spotkaliśmy się z całą ekipą. Oprócz przepysznej pizzy, którą oczywiście ja konsumowałam… były inne godne polecenia dania! Obsługę też należy pochwalić, bo nie dość że pracowali na pełnych obrotach, to jeszcze z nami pośpiewali. Polecam!
Dzień drugi na wyspie San Pietro. Oczywiście lody pistacjowe… całą noc o nich myślałam.
Beztrosko, leniwie rozpoczęty poranek. Kawka z Croissantem w tawernie przy samej kei. Chwilo trwaj!
Po tym małym rozprężeniu zebraliśmy się do kupy i ruszyliśmy skuterami, rowerami, na piechotę…. kto jak chciał….. na podbój wyspy. Było cudownie… piękne klify, skały wolno wystające z morza, kameralne piaszczyste plaże… oczywiście na jednej z nich zatrzymaliśmy się na kąpiel i małą przekąskę. Na wieczór zjechaliśmy do bazy, kolacja, spacerek i do spania.

O poranku ruszyliśmy w dalszą naszą podróż. Z Carloforte popłynęliśmy do zatoki przy Porto Pineddu i zostaliśmy tu na noc. Z lampką wina gapiliśmy się jak małe dzieci na zachód słońca, które chowało się za szczyty gór. Kolejna noc z wachtami kotwicznymi. Tym razem, żeby być czujnym i nie dać pokonać się przez sen… graliśmy w karty.
Raniutko, skoro świt przestawiliśmy się do zatoki przy Porto Pino, która znana jest z przepięknych plaż! Sprawdzone. Rzeczywiście plaża zrobiła wrażenie. Część ekipy popłynęła pontonem na ląd, by bliżej przyjrzeć się tym pięknościom, część założyła maski i sobie nurkowała podziwiając podwodny świat, a jeszcze inni postanowili kąpać się przy jachcie w turkusowych wodach morza Tyrreńskiego.

Po południu, gdy żar z nieba przestał się lać , popłynęliśmy do pobliskiej Mariny Teulada, gdzie zostaliśmy na noc. Wieczorem wynajęliśmy busa i przemieściliśmy się do miejscowości Teulada oddalonej od mariny 7km. Tu zrobiliśmy małe zakupy, zjedliśmy kolację i wróciliśmy do mariny.

CagliariOstatni odcinek do pokonania. Rano opuściliśmy Marinę Teulada i popłynęliśmy do Cagliari. Po południ byliśmy już zacumowani w naszej macierzystej Marinie Portus Karalis.

Rano wyokrętowaliśmy się, a kapitan sprawnie przekazał jacht armatorowi. Z uwagi na to, że do naszego wylotu było jeszcze dużo czasu, armator przechował nasze bagaże, a my mogliśmy bez żadnych obciążeń ruszyć na zwiedzanie Caglari.

Jak to we Włoszech, stare miasto to nie tylko zabytki, ale również zakupy i wyśmienite jedzenie! I tak jest w Cagliari, mamy piękne kolorowe uliczki, dużo sklepów oraz restauracji, serwującymi wyśmienite dania kuchni śródziemnomorskiej. W Cagliari znajdziecie też kilka ciekawych zabytkowych budynków, jak np. Katedra w Cagliari (Cattedrale di Santa Maria Assunta e Santa Cecilia), Bastione San Remy czy Wieża Słonia (Torre dell’Elefante), z której to możemy podziwiać panoramę miasta. Jednym słowem dużo zwiedzania, ale było warto (polecam).
W całym rejsie pogoda dopisała, było słonecznie i bardzo ciepło. Mało pływaliśmy na żaglach, ale wiadomo… wiatr wieje tam gdzie chce. Opłaty za postój w marianach (Carloforte i Teulada) były dość niskie 60-70 Euro, jak na standard świadczonych przez nie usług. Mogliśmy też telefonicznie zarezerwować miejsce w marinie (bez dodatkowych opłat).

Podsumowując…
Najważniejsze na rejsie, to bezpieczeństwo. Pod czujnym okiem kapitana Mirka mogę pływać wszędzie. Dzięki Mirek!
Zaraz po bezpieczeństwie… dobrze dobrana załoga! Nie znałam wszystkich i na początku miałam pewne obawy… a tu wszyscy zgodni, o podobnym humorze… . Dziękuję Załogo!
Następnie jacht. Można rzec… na wypasie!
Lokalizacja… Sardynia! Przepiękna, malownicza wyspa!

Jednym słowem… Pełne zadowolenie! DZIĘKUJĘ!

Autor: Kasia M.